Zima za pasem, a żagle?… no właśnie. Stary polski obyczaj każe z nadejściem zimy zabrać żagle z jachtu, wrzucić do ciemnej komórki, na to wrzucić kotwicę… i mamy spokój do maja. Czarny scenariusz, nie występuje powszechnie, lecz czasem ma miejsce. Dla nas jest jednak przysłowiowym jeśli chodzi o podejście sporej części klientów do kwestii zimy dla żagli. Nie wygląda to zawsze tak czarno, jednak różowo też nie jest.
Podstawowa sprawa przy podejmowaniu decyzji o zimowaniu żagli, to chować żagle w pełni sprawne, nie podarte, nie mokre-w takim stanie, aby po wyjęciu ze schowka nadawały się od razu do pływania.
Zdecydowana większość tych, którzy liczą, że na wiosnę zrobią z tym porządek, a nie teraz, na wiosnę (w maju)zostaje z ręką w nocniku. Ponieważ, po pierwsze nie było czasu zawieźć żagle do naprawy, po drugie, jeśli już znalazł się czas na zawiezienie ich do żaglomistrza, to na miejscu okazało się, że cena… „aż tyle ??????????” – i na to żaglomistrz z olimpijskim spokojem odpowiada – a gdzie był Pan jesienią?, byłoby znacznie taniej, a teraz proszę popatrzeć, sterty żagli na wczoraj. I dlatego cena musi być taka. I co teraz – płacić, czy pływać na uszkodzonych żaglach i tylko czekać aż uszkodzenie powiększy się, bo taką ma zwykle urodę?
Taki scenariusz powtarza się w warsztacie żaglomistrza na wiosnę często. Wniosek? – pozostawiam do wyciągnięcia. Za rok na jesień napiszę to samo.
Teraz kilka uwag dla tych, co traktują swoją własność z należytym szacunkiem.